PRZYWYKANIE
Ten, który błogosławił usta i dzieci twoje
włóczące się po nocy. Leć, leć, niech skrzydła
okiem i ptaki, i zeszłoroczne zimne łóżko.
Spłoszyć małe zwierzę – prawdziwe, żywcem
spłoszyć. Kwas zeżre ciało, aż go kości
– litanią, której znać nie możesz – wywabią.
Nie ma takiego grzechu, żeby sumienie
pokutę wskazało. Jałowy refren, który
pamiętam lepiej od pierwszej miłości.
Pęka dokładnie tam, gdzie błonka na
cienkim lodzie. Radość radością, jak ślepy
jest nabój. Wiem, że we śnie mógłbym
więcej, ale cuda milczą i chcesz wynająć
adwokata, który jak chirurg podzieli
łóżko. Czytać się boję i tobie pod oczy
skrzydłami ptaki rzucam jak ptaki.